Juliette Binoche, Kristen Stewart, Chloë Grace Moretz w nowym filmie Paul'a Thomas'a Anderson'a zderzają się w tak zjawiskowej formie, że ciężko przejść obojętnie obok tej pozycji. Istota przemijania, system wartości i subtelność zależności człowieka skrupulatnie obnażane przez reżyser za pośrednictwem inklinacji postaw, zachowań, dialogów i scenerii atakują z wysublimowana intensywnością.
Pojedynek na miny... gwoli wyjaśnienia nie stricte walki, a raczej zabawy aktorskiej, relacji interpersonalnych między bohaterkami demonstrującymi wyjątkowo bogaty wachlarz umiejętności. Egzaltacja introwersji i ekstrawersji napawa mnie czystym zachwytem, a momenty kiedy kobiety zrzucają poszczególne maski, podczas prób odgrywania sztuki, czy dialogów filmu - zmuszających do przyjęcia autentyczności wewnętrznego świata i zatracenia się w nim, to prawdziwe perełki. Tak dobrze skonstruowane zależności między aktorami widziałem ostatnio jedynie w Mistrz'u Paul'a Thomas'a Anderson'a pomiędzy Joaquin'em Phoenix'em a Philip'em Seymour'em Hoffman'em (R.I.P.).
Kolejne kroki scenariusza systematycznie maszerujące w rytmie artykulacji poszczególnych miejsc zaskakują wyrazem i tempem przyśpieszających uczuć. Oniryczne sytuacje pierwowzoru przedstawienia, przytaczane chwilami przez Marie Enders - początkowo subtelnie, będące ostoją dyskursu, a w miarę rozwoju akcji nabierające znaczenia kwintesencji ponadczasowych zachowań, nadają ton całego filmu.
Trzy rozdziały, trzy kobiety, trzy światy, trzy narracje i choć jako konsument odczuwam dużo więcej, to brak intelektu zmusza postawić kropkę:).
Cieszę się w takim razie że miło cię zaskoczyłam;) "Egzaltacja introwersji i ekstrawersji", uwielbiam! :)